Z ciocią Patrycją umówiłyśmy się na kawkę. Ponieważ to była pora lunchu, a ciocia zarobiona, to wybrałyśmy miejsce blisko jej biura. W zasadzie to ona wybrała, a my się dostosowałyśmy. Wybór padł na „Na lato” na Powiślu. Nigdy wcześniej tam nie byłam. Podjeżdżam więc na Rozbrat patrzę na restaurację i myślę: „Słabo, zaraz będą jakieś fochy, że do takiego miejsca tarabanię się z wózkiem”. I jakie było moje rozczarowanie! Już od progu uśmiechnięty pan mnie wita i szuka mi najlepszego miejsca, takiego, żeby łatwo było się do niego dostać, i żeby wózek przy stole nam nie przeszkadzał. Miniówka oczywiście wyczuła, że może liczyć choć na odrobinę zainteresowania i była całkiem urocza. W związku z czym pan kelner obsługiwał w zasadzie głównie ją. Podnosił jej zabawki, smoczek, latał go wyparzać i zagadywał. Dla nas też był przemiły. Okazało się też, że w miejscu które na dzień dobry podejrzewałam o nastawienie na biznesowe lancze i zakrapiane wieczory jest kilka krzesełek dla dzieci, co wprawiło mnie w niemałe zdumienie. Nie zwróciłam uwagi czy jest tam przewijak, bo akurat nie potrzebowałyśmy. Zachwyciło mnie też logo lokalu, chociaż nie wiem jaki związek ma z jego nazwą. A jeśli chodzi o jedzenie to wypowiem się tylko w kwestii sałatki z rukoli, buraka, suszonych pomidorów i grillowanego koziego sera – była pyszna. Podobno mają też pyszny chleb, który sami pieką. I co? Można? Można. Na pewno wybiorę się tam jeszcze nie raz. Za dnia z Miniówką, a wieczorem bez niej.
Zdjęcia pochodzą z fejsbukowej strony Na lato.